Recenzja filmu

Kod da Vinci (2006)
Ron Howard
Tom Hanks
Audrey Tautou

Howard rozkodowany

Hipotetycznie film ten ma wszystko, aby stać się hitem - naprawdę wielkie nazwiska przed, a tym bardziej za kamerą, spory budżet, duży potencjał, a przede wszystkim miliony fanów książki Dana
Hipotetycznie film ten ma wszystko, aby stać się hitem - naprawdę wielkie nazwiska przed, a tym bardziej za kamerą, spory budżet, duży potencjał, a przede wszystkim miliony fanów książki Dana Browna, którzy tłumnie odwiedzali kina. Ale mimo tak wielu niezaprzeczalnych plusów "Kod da Vinci" okazał się porażką, nie tyle finansową, co artystyczną. Ron Howard chyba nie wytrzymał presji i z całkiem przyjemnego czytadła na weekend, stworzył dość mierną adaptacją. Na nieszczęście, obawiał się chyba pretensji ze strony fanów, jeśli skróci cokolwiek i przeniósł powieść niemal co do stroniczki, co tylko pogorszyło sprawę, bo dla tych, którzy znają "dzieło" Scott BrownallBrownaMichel Brown, film okazał się miejscami nużący, a dla kodowych laików... też okazał się nużący, chyba dlatego, że jest o wiele za długi. Zarzuty pod względem tego filmu można mnożyć, więc po kolei. Największym rozczarowaniem byli dla mnie aktorzy. Zawiódł i Tom Hanks, który jeszcze nigdy tak mnie nie rozczarował, nawet jako fajtłapa w "Terminalu" był bardziej przekonujący, i Audrey Tautou, która przecież ma dużo większy talent niż to pokazała. Fason trzyma tylko Ian McKellen, który była jak zawsze świetny, przynajmniej dopóki nie zaczął wymachiwać spluwą. Jego doktor Teabing to zabawny staruszek, sprawiający duże lepsze wrażenie niż książkowy pierwowzór, pewnie dzięki świetnemu warsztatowi McKellena, ale i dystansowi, z którym podszedł do swej postaci. Dystansowi, którego na pewno zabrakło Tomowi Hanksowi. Langdon w jego wykonaniu jest mdły i nieciekawy, zupełnie pozbawiony charyzmy i humoru, które przecież posiadał w książce (a może ja mam po prostu większą sklerozę, niż myślałam, bo tego, jakoby Fache należał do Opus Dei też nie pamiętam). Chyba lepiej byłoby, gdyby plotki co do obsadzenia tej roli okazały się prawdziwe i zagrałby Russell Crowe - czego jak czego, ale charyzmy nie można mu odmówić, a jeśli i on by poległ przy tej roli, przynajmniej facjatę ma przystojniejszą i widok byłby przyjemniejszy, bo Hanks w przydługich włosach to prawdziwy koszmarek. No i ta żałosna wręcz Audrey Tautu. Lepiej dla niej byłoby, gdyby scenariusz "Kodu" nigdy nie trafił w jej ręce. Sophie w jej wykonaniu jest zbyt poważna, sztywna jak tyczka, a do tego wydaje się w ogóle nie przejmować śmiercią dziadka, chociaż to nie wina Tautou, ale Browna, który obdarował Francuzkę lodowatym sercem. Ale czy nie można było w filmie pokazać jakiejś chwili słabości, choćby łezki kręcącej się w oku, która uwiarygodniłaby tę postać? Poza dość miernym aktorstwem dużym, negatywnym zaskoczeniem była dla mnie nuda wiejąca z ekranu. Z tego co pamiętam, oryginał łyknęłam dość szybko, akcja mnie wciągnęła i nawet dość mi się ta książka podobała (ale wyjaśnijmy coś - nie cierpię na brownomanię, nie uważam, że "Kod" poprawił i uwiarygodnił Biblię, dla mnie to po prostu dobra książka na weekendowy wieczór). Niezrozumiała jest więc dla mnie rozwlekłość fabuły i w gruncie rzeczy mało wciągająca intryga. Czyżby Brown był aż takim grafomanem, że napisał beznadziejną powieść, która zachwyciła tysiące osób, ale dziwnym zbiegiem okoliczności nikt nie zauważył, że przedstawiona intryga to piętrowa bzdura? Być może po prostu to, co zostało zapisane dość krótkimi rozdziałami jako dwugodzinny film nie sprzedaje się zupełnie, ponieważ trzeba to "łyknąć" za jednym posiedzeniem (nie oszukujmy się, książek nie da się czytać bez przerwy, w końcu trzeba ruszyć tyłek z fotela, żeby zająć się pracą czy choćby trochę przespać). Może po prostu dwie godziny to za dużo, chyba lepiej byłoby skrócić trochę to tomisko i zrobić porządny, półtoragodzinny film sensacyjny, a nie - ni to dramat, ni kryminał, ani też film religijny, który mało kogo obchodzi. Wobec niezaprzeczalnego faktu, że z filmu bije oczywista bzdura opowieści, nie rozumiem oburzenia kościoła. Jasne, niby neguje podwaliny kościoła chrześcijańskiego, ale przecież każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, widzi, że to stek kłamstw i scena, w której Langom z pompatycznie nadętą miną oznajmi Sofie "wstrząsająca prawdę" (kto się zgodzi, że to najżałośniejsza scena roku?) widz raczej pomyśli "Ha, ha, a to dobre" niż: "Nasz kościół jest be, tak nas oszukiwać przez 2000 lat!". Trzeba było księżom siedzieć cicho i nie robić darmowej reklamy, to może mniej osób zobaczyłoby tego przeciętniaka. Pewnie w myśl zasady "zakazany owoc smakuje najlepiej" dość sporo osób rzuciło się na produkcyjkę Howarda, bo skoro Kościół zabrania, oglądać coś w tym musi być… A guzik, nic nie ma. Mimo tak wielu mankamentów jest w "Kodzie da Vinci" kilka ciekawych sekwencji. Głównie przedstawienie opowieści Langdona przy pomocy retrospekcji historycznych, ciekawe jest też ujęcie, gdy dwójka głównych bohaterów idzie ulicami współczesnego Paryża, a między nimi widoczne są duchy przeszłości [taki ładny wybieg zdjęciowy, zamiast tracić z oczu zakochaną parkę (zorientował się ktoś, że oni się w gruncie rzeczy pokochali?, bo ja nie) można przecież "wskrzesić" parę archaicznych postaci i ująć ich w jednym kadrze]. Momentami ciekawa była też muzyka i… tego… no dobre jeszcze było... kurka, przecież musiało coś być… A jednak pustka. Wstyd panie Howard! Wstyd i hańba! Kilka ładnych zdjęć i taktów oraz dobry do pewnego momentu Ian McKellen nie uratują całego filmu. Jeszcze jeden zarzut - mimo zbyt długiego czasu projekcji, trzeba było przynajmniej konsekwentnie przenieść całość na ekran, a przede wszystkim nie cenzurować (scena z dziadkiem Sophie oddającym się rytualnym przyjemnościom… No dajcie spokój, nie takie rzeczy już były, już lepiej byłoby w ogóle tego nie pokazywać, bo w takiej formie, w jakiej było, wychodzi po prostu śmiesznie). Wychodzę z założenia, że każdy dobry film powinien skłaniać widza do jakichś refleksji tudzież dyskusji. "Kod da Vinci" skłonił mnie tylko do jednego - żeby jeszcze raz przeczytać oryginał i sprawdzić, czemu mi się to u licha tak podobało, bo skoro film jest tak wierna kopią, ta powieść po prostu nie może być dobra.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna to książka wszech czasów w kategorii "materiał na film". Powodów jest... czytaj więcej
W niektórych dziełach sam kontrowersyjny temat i aura skandalu mogą być swoistą motywacją do zapoznania... czytaj więcej
"Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna, bardzo szybo stał się popkulturowym fenomenem, lądując na samym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones